09-01-2009 21:02
Olimpiady
W działach: Blog, Takie tam gadanie | Odsłony: 2
Powiedzmy sobie szczerze – to nie są dobre czasy dla licealnych olimpiad. Trzyletnia szkoła średnia zdominowana jest przez matury w stopniu dużo większym niż kiedyś. W poprzedniej epoce startować można było zarówno w drugiej, jak w i trzeciej klasie, na czwartą zostawiając sobie ostateczne podejście albo też maturę. Z wielu przedmiotów nawet na podstawowych lekcjach realizowano sporą część programu olimpiad, tak więc nie było aż tak wysokiego muru, który musi przeskoczyć licealista, aby w ogóle myśleć o sukcesie w takim konkursie. Nie jestem jedną z osób które nonszalancko stwierdzą że obecna matura jest "żenująco prosta" na podstawie własnych dobrych wyników (póki co z próbnych), ale pozostaje faktem, że jest w wielu przedmiotach znacznie okrojona (skrajny przykład to matematyka, na której według programu nie ma już prawie nic, choć nawet zadania z najzwyklejszej geometrii mogą być i często bywają stosunkowo trudne). W każdym razie, obecnie w pierwszej klasie mało kto ma wiedzę potrzebną do startu, na który najlepszym momentem jest druga. Klasa maturalna jest znacznie mniej optymalna: majowe matury straszą już od września, mało kto ma więc ochotę i czas zajmowanie się "fanaberią" w postaci olimpiad. Zasadniczo olimpiady mają jakikolwiek sens z trzech powodów:
1. Zabawa, rozrywka, współzawodnictwo, zajęcie, szpan, wyrywanie lasek. Taki sobie powód, raczej wyłącznie dodatkowy i niknący w pełnej stresu i pracy klasie trzeciej.
2. Rozwój naukowy – opanowywanie treści akademickich można zostawić sobie na studia albo też iść z nim we własnym zakresie, ale pozostaje faktem, że nauka do olimpiady daje możliwości nauczenia się czegoś więcej niż ta odrobina dostępna w liceum.
3. Nagrody – licealne olimpiady mają dla finalistów bardzo kuszącą perspektywę zaliczonej matury i wstępu na studia. Tak naprawdę jednak w porządnej olimpiadzie trudno jest dojść do finału osobom, które nie są albo geniuszami, albo osobami bardzo pracowitymi – dla pozostałych szansa na sukces jest zbyt niepewna, by start w olimpiadzie opłacał się bardziej niż po prostu nudne i niezbyt ambitne, ale skuteczne drążenie maturalnej papki. Czasem sukces w olimpiadzie staje się jednak koniecznością – mowa tu jednak o naprawdę obleganych kierunkach, do których raczej nie zalicza się żadna dyscyplina ścisła. Warto też wspomnieć o (licznych, choć mniej oficjalnych) olimpiadach ekonomicznych, których program często ogranicza się do 2 czy 3 książek, ale prywatni sponsorzy sprawiają, że start może się po prostu opłacać finansowo.
Tak więc olimpiady jako konkursy oddaliły się poziomem od matur (często, jak w przypadku chemii, w ciągu ostatnich 10 lat stały się znacznie trudniejsze), mało kto ma na nie czas i chęci. W Warszawie olimpijczycy pojawiają się czasem jako samorodni geniusze, ale najczęściej są elementem drużyny, przygotowanej przez jedną z olimpijskich szkół.
Mamy na polterze geniuszy z olimpiadami na koncie – Zsu czy Jade. Ja nie jestem ani tak genialny, ale pracowity, ale tak czy inaczej próbuję w tym roku siły w:
Olimpiada chemiczna – dosyć trudna, choć nie tak jak fizyczna, duży zasób materiały, przerabiamy istotną część akademickiego kursu chemii, gigantyczne księgi do chemii analitycznej czy nieorganicznej, nie wspominając już o 5 tomowych sagach poświęconych organice, zajmują istotną część mojego życia. Do plusów tej olimpiady należy niezła strona internetowa, całkiem ciekawe zadania (jakkolwiek by to nie brzmiało), niezła organizacja. Z minusów wymienić mogę etap laboratoryjny, do którego przygotowanie się poza wyspecjalizowanymi szkołami (warszawska Poniatówka) jest bardzo trudne ze względu na ograniczone możliwości przyszkolnych pracowni i słaba dokładność sprawdzania – każde z odwołań od wyników o jakim słyszałem przyniosło kilka-kilkanaście dodatkowych punktów (tak więc moja ocena z pierwszego etapu to 62 +/- 10 punktów). Trochę to niesprawiedliwie, szczególnie dla ludzi, którzy nie zdają sobie z tego sprawy i zaciskają zęby ze swoimi brakującymi 2 punktami. No i finał odbywa się wtedy kiedy Pyrkon, ale raczej szansę na niego pozostają niewielkie, szczególnie że z powodu choroby moje przygotowania leżą i kwiczą.
Postęp: kuję do drugiego etapu, dwuczęściowego (teoria+lab), pod koniec stycznia.
Olimpiada filozoficzna – jako że póki co kieruję swoje kroki na bardziej ścisłe studia, korzystam z tej olimpiady aby podsumować moją edukację z tego przedmiotu, wiedząc że będę ją mógł kontynuować za X lat albo i wcale. To miła olimpiada o szerokich wymaganiach, ale wciąż znacznie łatwiejsza od ścisłych. Pierwszy etap to pisany w domu esej (generalnie porządne, solidne prace przechodzą bez problemu), drugi ma część pisemną i potem także ustną (do której doszedłem przed dwoma laty). Stosunkowo łatwo nauczyć się samemu, o ile ma się dostęp do dobrego księgozbioru, choć dobre kółko też jest bardzo pomocne. Minusy: słaba organizacja, ledwo aktywna strona internetowa, dosyć losowy etap ustny. Ale tak w sumie to bardzo dobra drugorzędna olimpiada
Postęp: pierwsza część drugiego etapu 7 lutego, zamierzam zacząć konkretną naukę już po chemii, ale to póki co głównie powtórzenie.
Czy polecam startowanie w olimpiadach? Szczerze mówiąc, średnio. Na pewno można się bez tego obyć. To dużo pracy i trochę stresu. Tylko dla zuchwałych i pasjonatów, chyba że chodzi o olimpiady pokrewne WoSowi albo Przedsiębiorczości – jest ich 158, tak więc szansa, że wygrasz przynajmniej jedną z nich, może być już zachęcająca.
A jutro studniówka. Brr.
1. Zabawa, rozrywka, współzawodnictwo, zajęcie, szpan, wyrywanie lasek. Taki sobie powód, raczej wyłącznie dodatkowy i niknący w pełnej stresu i pracy klasie trzeciej.
2. Rozwój naukowy – opanowywanie treści akademickich można zostawić sobie na studia albo też iść z nim we własnym zakresie, ale pozostaje faktem, że nauka do olimpiady daje możliwości nauczenia się czegoś więcej niż ta odrobina dostępna w liceum.
3. Nagrody – licealne olimpiady mają dla finalistów bardzo kuszącą perspektywę zaliczonej matury i wstępu na studia. Tak naprawdę jednak w porządnej olimpiadzie trudno jest dojść do finału osobom, które nie są albo geniuszami, albo osobami bardzo pracowitymi – dla pozostałych szansa na sukces jest zbyt niepewna, by start w olimpiadzie opłacał się bardziej niż po prostu nudne i niezbyt ambitne, ale skuteczne drążenie maturalnej papki. Czasem sukces w olimpiadzie staje się jednak koniecznością – mowa tu jednak o naprawdę obleganych kierunkach, do których raczej nie zalicza się żadna dyscyplina ścisła. Warto też wspomnieć o (licznych, choć mniej oficjalnych) olimpiadach ekonomicznych, których program często ogranicza się do 2 czy 3 książek, ale prywatni sponsorzy sprawiają, że start może się po prostu opłacać finansowo.
Tak więc olimpiady jako konkursy oddaliły się poziomem od matur (często, jak w przypadku chemii, w ciągu ostatnich 10 lat stały się znacznie trudniejsze), mało kto ma na nie czas i chęci. W Warszawie olimpijczycy pojawiają się czasem jako samorodni geniusze, ale najczęściej są elementem drużyny, przygotowanej przez jedną z olimpijskich szkół.
Mamy na polterze geniuszy z olimpiadami na koncie – Zsu czy Jade. Ja nie jestem ani tak genialny, ale pracowity, ale tak czy inaczej próbuję w tym roku siły w:
Olimpiada chemiczna – dosyć trudna, choć nie tak jak fizyczna, duży zasób materiały, przerabiamy istotną część akademickiego kursu chemii, gigantyczne księgi do chemii analitycznej czy nieorganicznej, nie wspominając już o 5 tomowych sagach poświęconych organice, zajmują istotną część mojego życia. Do plusów tej olimpiady należy niezła strona internetowa, całkiem ciekawe zadania (jakkolwiek by to nie brzmiało), niezła organizacja. Z minusów wymienić mogę etap laboratoryjny, do którego przygotowanie się poza wyspecjalizowanymi szkołami (warszawska Poniatówka) jest bardzo trudne ze względu na ograniczone możliwości przyszkolnych pracowni i słaba dokładność sprawdzania – każde z odwołań od wyników o jakim słyszałem przyniosło kilka-kilkanaście dodatkowych punktów (tak więc moja ocena z pierwszego etapu to 62 +/- 10 punktów). Trochę to niesprawiedliwie, szczególnie dla ludzi, którzy nie zdają sobie z tego sprawy i zaciskają zęby ze swoimi brakującymi 2 punktami. No i finał odbywa się wtedy kiedy Pyrkon, ale raczej szansę na niego pozostają niewielkie, szczególnie że z powodu choroby moje przygotowania leżą i kwiczą.
Postęp: kuję do drugiego etapu, dwuczęściowego (teoria+lab), pod koniec stycznia.
Olimpiada filozoficzna – jako że póki co kieruję swoje kroki na bardziej ścisłe studia, korzystam z tej olimpiady aby podsumować moją edukację z tego przedmiotu, wiedząc że będę ją mógł kontynuować za X lat albo i wcale. To miła olimpiada o szerokich wymaganiach, ale wciąż znacznie łatwiejsza od ścisłych. Pierwszy etap to pisany w domu esej (generalnie porządne, solidne prace przechodzą bez problemu), drugi ma część pisemną i potem także ustną (do której doszedłem przed dwoma laty). Stosunkowo łatwo nauczyć się samemu, o ile ma się dostęp do dobrego księgozbioru, choć dobre kółko też jest bardzo pomocne. Minusy: słaba organizacja, ledwo aktywna strona internetowa, dosyć losowy etap ustny. Ale tak w sumie to bardzo dobra drugorzędna olimpiada
Postęp: pierwsza część drugiego etapu 7 lutego, zamierzam zacząć konkretną naukę już po chemii, ale to póki co głównie powtórzenie.
Czy polecam startowanie w olimpiadach? Szczerze mówiąc, średnio. Na pewno można się bez tego obyć. To dużo pracy i trochę stresu. Tylko dla zuchwałych i pasjonatów, chyba że chodzi o olimpiady pokrewne WoSowi albo Przedsiębiorczości – jest ich 158, tak więc szansa, że wygrasz przynajmniej jedną z nich, może być już zachęcająca.
A jutro studniówka. Brr.