» Blog » Upadek Wielkiego Inkwizytora Albo Król Karnawału
12-01-2008 01:05

Upadek Wielkiego Inkwizytora Albo Król Karnawału

W działach: Tfórczość | Odsłony: 2

[być może skwierczy od błędów: pisane głównie po pierwszej w nocy w prawie bezsennym tygodniu przez człowieka z papierami na dysmózgię; inspiracje tam gdzie zwykle (Gaiman, Pratchett, reszta)
być może niezrozumiałe dla osób nadajacych na innych falach, mam nadzieję, że nie]

Dramatis Personae

Bóg, Najwyższy (Stwórca, ostatnimi czasy solidnie rozleniwiony)
Słudzy (Anioły, popychadła Boga)
Grigori (upadli Słudzy, zadający się z ludzkimi kobietami)
Pan Karnawału (pomniejsze bóstwo, patron świąt jak i wesołości w ogóle)
Pożądanie (pomniejsze bóstwo)
Obżarstwo (pomniejsze bóstwo)
Obrońca Słabszych (pomniejsze bóstwo, wyjątkowo naiwne)
Honor (pomniejsze bóstwo, patron Spartan)
Tyrania (pomniejsze bóstwo)
Groza (pomniejsze bóstwo)
Śmierć (tajemnicze bóstwo o nieokreślonej potędze)
Romantyzm (pomniejsze bóstwo, wróg i jednocześnie brat bliźniak Pożądania)
Wielki Inkwizytor (człowiek, półkrwi Anioł, papież, Król Królów, władca Europy, pogromca nadnaturalnych istot, potężny mag)
Tajemniczy towarzysz (?)
Adam z Canterbury (człowiek, mag, mędrzec, badacz)
Pomniejsze istoty nadnaturalne (magowie, duchy, upiory, wampiry, elfy)
Lud (masa słabych, głupiutkich, podatnych na wpływ istotek, które krzyczą i buczą)

***

Bóg Karnawału nigdy nie był szczególnie troskliwym bogiem. Dbał o ludzi, była to jednak troska jaką poświęca znudzony arystokrata przypadkowo zauważonemu kanarkowi, który właśnie przeleciał właśnie za oknem. Czasem zwracał uwagę na konkretne jednostki i czuł nawet pewien żal, kiedy przytrafiało im się coś nieprzyjemnego (według tych nielicznych teologów, którzy znali prawdziwą naturę świata i wiedzieli o istnieniu i cechach pomniejszych bogów, smutek ów nigdy nie trwał dłużej niż piętnastą część sekundy), kiedy jednak stracił zainteresowanie, pozostawiał ludzi własnemu losowi. Lubił się za to nimi bawić. Ich małe, bydlęce móżdżki bardzo łatwo ulegały jego wpływom. Szczególnie skutecznie wpływał na tłumy, swoją wieczystą egzystencję spędzając głównie na zabawie. Nie uczestniczył w festynach czy świętach bezpośrednio, chłonąć raczej atmosferę i nastrój zabawy. Jego obecność była oczywiście dla ludzi tajemnicą, a on dyskretnie manipulował ich umysłami, otępiając je i rozluźniając. Dlaczego ludzie podczas tych niezwykłych uroczystości robili rzeczy, o jakich chcieliby potem zapomnieć? Alkohol? On tylko czynił ich jeszcze bardziej podatnymi na wpływ Pana Karnawału. Nieobyczajne zachowanie mas było przede wszystkim konsekwencją jego istnienia.

Nic więc dziwnego, że Wielki Inkwizytor, który zabawy nie lubił, śmiech potępiał, a wesołości się wystrzegał, postanowił zapolować na to pradawne bóstwo. Był on człowiekiem wyjątkowo potężnym, wpływowym i utalentowanym, a po ojcu, będącym jednym z Grigori, upadłych sług Najwyższego, odziedziczył Zmysł, umożliwiający dostrzeżenie prawdziwej natury świata. Z takimi warunkami z łatwością został wyjątkowym magiem, królem, a potem i papieżem, to wszystko jednak nie wystarczyło, aby móc nawet marzyć o walce z którymś z bóstw, choćby i najsłabszych. Wielkie było więc zdziwienie wśród Nieśmiertelnych, gdy odniósł pierwsze sukcesy. Pokonał Pożądanie, które łamało wszelkie zasady i granice, z dobrym smakiem na czele. Napadł na fortecę Obżarstwa i zniszczył jego gigantyczne cielsko. Wyzwał na pojedynek Obrońcę Słabszych, która zawracał w głowie jego poddanym, i wygrał, zdradliwie napadając na tego naiwnego boga, gdy ten dopiero zakładał swoją legendarną zbroję. Zaatakowany przez Honor, który chciał pomścić swojego młodszego brata, ukrył się, niszcząc wroga i jego sługi przy pomocy setek żołnierzy, zalewając wroga masą. Oczywiście, tłum ludzi wciąż nie ma żadnych szans przeciwko bogom, pokonanie i uwięzienie Honoru było jednak faktem i coraz częściej słyszało się, że Wielki Inkwizytor dysponuje większą mocą niż mogłoby się wydawać. Oczywiście, sami ludzie pozostawali jak zwykle nieświadomi tego, co działo się wokół. Ich umysły posiadały niezwykłą zdolność wygładzania tego, co nie zgadzało się z ich światopoglądem. Honor był w ich oczach jedynie buntowniczym heretykiem, Pożądanie amoralną czarownicą, a Obrońca oszalałym rycerzem. Inkwizytor kazał im nienawidzić owe byty, a ludzie wypełniali jego polecenia gorliwie i z wielkim entuzjazmem.

Tak czy inaczej, Wielki Inkwizytor zdobywał coraz większą dominację nad Europą świata materialnego. Oprócz bóstw, jego ambicji ulegały niezliczone rzesze duchów, stworów, magów. Papież i Król Królów zbliżał się coraz bardziej do upragnionego statusu Nieśmiertelnego. Najważniejsza była dla niego pełnia władzy nad poddanymi. Wszystkie ich działania miały być racjonalnie uzasadnione, a w każdym niecodziennym zachowaniu widział spisek. Nic dziwnego, że następnym celem miał być właśnie Pan Karnawału – mącący, siejący chaos i niepokoje, podsycający to bezrefleksyjnej zabawy i nieposłuszeństwa. Wielki Inkwizytor postanowił złapać go w pułapkę przy najbliższej okazji.

***

Był piękny, słoneczny dzień, co nie powinno dziwić obserwatora, który wiedział, że wszyscy Nieśmiertelni potrafią do pewnego stopnia manipulować pogodą. Groza zsyła niespodziewane burze, Romantyk posiada talent do ciepłego letniego deszczu. Pan Karnawału rządził za to ludzkimi umysłami i potrafił sprawić, że dni były piękne i słoneczne, choć padał deszcz, a zimno w normalnych warunkach zatrzymałoby wszystkich w domach. To działało. Magia jest logiczna, ale korzysta z nieco innego zestawu pojęć.

W każdym razie, ludzie wychodzili właśnie na ulice Paryżewa. Miasto to nie było może najludniejsze, najlepiej bronione czy najważniejsze gospodarczo, ale to właśnie tutaj odbywał się największy karnawał w kraju. Tym razem Inkwizytor nie wyraził swojego negatywnego stanowiska w tej sprawie (jak działo się wcześniej przy okazji innych nie akceptowanych przez niego tradycji), więc zgodnie ze starym zwyczajem zjechały tutaj tysiące ludzi, chcących wziąć udział w tym niezwykłym święcie. Do południa tłumy zapełniły już wszystkie większe place i znaczące ulice miasta. Nie brakowało klaunów, połykaczy ognia, śpiewaków, akrobatów, handlarzy czy tancerzy. Ludzie mieszali się w wielkiej zupie zgromadzenia, żony znikały z oczu mężów, które jednak zajęte były obserwowaniem nie do końca ubranych dziewczyn, które w tym jednym dniu mogły śmiało eksponować swoje wdzięki. Panowała radosna atmosfera, mimo olbrzymiego stłoczenia rzadko dochodziło do kłótni czy sprzeczek. Nie brakowało za to żartów, dostrzec można było na co dzień poważnych kupców i radców, którzy już od godzin zataczali się ze śmiechu, słuchając niewybrednych kawałów czy zabawnych scenek. Wtajemniczony mógłby zauważyć, że wśród kolorowego tłumu przewijały się również postacie nadnaturalne, liczące, że przynajmniej w dniu wielkiego święta Wielki Inkwizytor zaniecha swojej krucjaty.

Rzeczywiście, duchy i magowie nie mieli się czego bać. Papież polował, wybierając jednak istotę znacznie większej rangi. Zgodnie ze specjalnymi rozkazami, wszystko miało toczyć się zgodnie z tradycją. Strażom nakazano powstrzymanie się od interwencji, nawet wobec złamania któregoś z wydanych przez Wielkiego Inkwizytora edyktów. Władca siedział na pięknym tronie, siedząc nieco w głębi najwyższego balkonu katedry, która stała się jego tymczasową siedzibą. Z tego miejsca mógł obserwować całe miasto, a jego niezwykłe zmysły pozwalały mu dostrzec wszystkie szczegóły. Był milczący i skoncentrowany. Na jego szlachetnej twarzy czterdziestolatka widać było niezwykłą determinację. Jak zwykle prezentował się świetnie. Silny, wysoki, dobrze zbudowany, ale nie gruby, ujmował wszystkich obywateli. Naturalne zdolności przywódcze łączyły się z niezwykłą charyzmą. Opowiadano, jak to przed laty oddział chłopów, porwany jego przemową, starł równoliczną grupę doświadczonych rycerzy. Teraz jednak nie przejmował się wyglądem, nie chciał inspirować. Patrzył na leżące pod jego stopami miasto jak drapieżnik, chcący przyłapać wroga, wkraczającego na swoje terytorium. Był na balkonie prawie sam, jego służba, adiutanci, oficerowie i kapłani zajmowali niższe pozycje albo też stacjonowali w głębi budynku. Jedyny towarzysz Wielkiego Inkwizytora stał kilka metrów za nim, pozostając całkowicie niewidocznym z dołu. Człowiek i tak nie mógłby go prawie dostrzec w powodu wysokości, papież wiedział jednak, że musi bać się już tylko istot, dla których widzenie z daleka jest dziecinną igraszką. Nie chciał ujawniać swoje głównego atutu zanim nie będzie to konieczne.

Dziwny towarzysz władcy budził podświadome wrażenie niesamowitości nawet wśród zwykłych, pozbawionych Zmysłu ludzi. Prawdziwa jego natura, którą dostrzec mógł między innymi Wielki Inkwizytor, była nieokreślona. Byt płynnie zmieniał wygląd, bez przerwy rosnąc lub malejąc, chudnąc lub grubnąć. W jednym momencie wyglądał jak starzec, by po chwili przyjąć wizerunek małej dziewczynki. Tysiące, miliony twarzy ze krańców ziemi przepływały przez oblicze tej niezwykłej osoby. Każda z nich należała do prawdziwego człowieka. Każda żywa jednostka mogła stać się częścią dziwnej istoty.

- Już niedługo nadejdzie godzina Triumfu! Już tylko jeden, ostatni wysiłek! Musimy się skupić i ufać przywódcom! Śmierć Zdrajcom, śmieciom! Nasi wrogowie muszą zginąć! – cichy, acz stanowczy głos Wielkiego Inkwizytora przeciął nagle powietrze. Dziwna istota, przyjmująca akurat twarz młodej kobiety, żyjącej na dalekiej północy, uśmiechnęła się. Lubiła proste, stanowcze slogany. Samodzielne myślenie nigdy nie było jej mocną stroną. Już od rana miała dobry humor, lepszy niż ostatnimi czasy.

***

I na dole wszystko układało się coraz lepiej. Karnawał w Paryżewie zawsze zadziwiał gości, ale tym razem miał w sobie coś niemal magicznego. Oczywiście, sami mieszczanie nie potrafili dokładnie określić różnicy, ale Adam z Canterbury posiadał Zmysł i odpowiednią wiedzę, powoli zaczynał więc rozumieć naturę zjawiska. Nie był potężnym magiem, nie potrafił ręką burzyć budynków czy wskrzeszać zmarłych. Był po prostu starym człowiekiem, zafascynowany zdobywaniem wiedzy niedostępnej dla pozostałych uczonych. Dzisiaj jego natura badacza i niezwykłe przeczucie sprowadziło go do miasta. Karnawał, który miał obserwować chłodnym okiem, wchłaniał go, czarując świeżością wrażeń, smaków i kolorów. Inni goście także dostrzegali, że już od dawna jedzenie było mdłe, a dziewczyny szare i mało atrakcyjne, Adam jednak potrafił połączyć to z zaniknięciem potężnych bytów, zwanych Obżarstwem i Pożądaniem. Dzisiaj jednak wszystko było jak kiedyś. Starzec nie wiedział o istnieniu Pana Karnawału, podejrzewał raczej, że wspomniani bogowie w jakiś sposób wydostali się na wolność. Prawda była jednak inna, po prostu Pan Karnawału potrafił w tym świątecznym dniu naprawdę dużo, niejako zawłaszczając dziedziny innych Nieśmiertelnych. Z kolorowego transu wyrwało go uczucie podobne do fizycznego uderzenia, nikt jednak go nie dotykał. Mimo to jakaś siła starała się przyciągnąć go w stronę katedry. Zrobił kilka kroków, próbując stawić jej czoła. Gdyby nie otaczający go tłum, wyglądałoby to jak występ mima. Skoncentrował się, powiedział kilka słów i siła przestała naciskać. Ktoś wyraźnie starał się złapać jakąś nadnaturalną istotę i nałożył dziwną pułapkę na całe miejsce. Adam westchnął z ulgą, to, że udało mu się wyrwać, musiało znaczyć, że chodzi tu o zdecydowanie potężniejszą osobę. Starzec wymknął się z pułapki jak mała rybka, która przeciska się poprzez oka sieci, zarzuconej na ławicę przerośniętych tuńczyków. Postanowił mimo wszystko zachować ostrożność, zatoczył w powietrzu ręką i skupił się, otaczając się czarami maskującymi. Zaraz po tym ruszył przez ulicę, szukając wejścia do jakiegoś wyższego budynku. Był pewien, że coś się zaraz stanie, a on nie chciał niczego przegapić. Przedzierając się przez tłum, czuł, że ludzie nagle stali się niespokojni. Dziwne, zwykle nawet bardzo potężne promieniowanie magiczne uchodziło ich uwadze. Adam próbował domyślić się, dlaczego ktoś zestawiający pułapkę, być może na jednego z bogów, traci energię na celowe (choć przynajmniej póki co delikatne) wpływanie na rzesze ludzi? Mimo swojego intelektu i sporej wiedzy nie mógł znaleźć odpowiedzi na to pytanie. Nic dziwnego – to była właśnie pilnie strzeżona tajemnica Wielkiego Inkwizytora.

***

- Świat jest pełen zła, które trzeba pokonać. Złe duchy są potężne i jeżeli nie osiągniemy pełnej mobilizacji, nas i wszystko co nam bliskie czeka zagłada. Pożądanie rozpraszało uwagę praworządnych obywateli i zachęcało ich do sporności. Obżarstwo rozleniwiało ich, osłabiało ich ciało i ducha. Teraz pora na tego, który każe ludziom się śmiać. Sekunda spędzona na wesołości to chwila, w której zło może rozwijać swoje mroczne wpływy bez żadnego oporu. Musimy o tym pamiętać i wystrzec się wszystkiego, co może przeszkodzić w drodze do celu.
Silny głos Wielkiego Inkwizytora wciąż docierał tylko do stojącej obok jego tronu postaci. Jednocześnie papież koncentrował się, starając się jak najskuteczniej wykorzystać olbrzymie zasoby energii, którymi dysponował. Na jego czole pojawiły się pierwsze krople potu, otarł ją, poprawiając przy okazji srebrną, wysadzaną rubinami koronę, którą nosił na czole. W przerwach pomiędzy zdaniami wypowiadał słowa inkantacji. Cierpliwie, minuta po minucie, zbliżał się do celu.

Nagle poczuł, że jego pułapka zadziałała. W potężnym czarze pętającym i przywołującym, jaki zaprojektował specjalnie na tą okazję, wyzwolił całą moc, jaką miał do dyspozycji. Nieuniknione wizualizacje zaklęcia wybuchły na zielono we wszystkie strony nieregularnymi plamami, by potem powoli zbliżać się z powrotem do najwyższego balkonu katedry w Paryżewie. Również ludzie na dole zauważyli błyski, jednak zamiast uciekać, stali zdziwieni, ale i zafascynowani. Adam z Canterbury, mający ze swojej tymczasowej komórki na jednym z dachów dużo lepszy widok, powoli zaczął wycofywać się, szukając bezpiecznego miejsca.

Plamy zieleni były coraz bliżej, zajmując powierzchnię podobną do kuli. Uważny obserwator mógłby przysiąc, że coś próbowało nie dopuścić do dalszego zmniejszania się jej rozmiarów. Owa niewidzialna siła nie mogła jednak uciec z pułapki. Kiedy kula miała już tylko kilka metrów promienia, nastąpił błysk oślepiającego światła. W środku gasnącej szybko kuli stała istota podobna do człowieka. Na głowie miał błazeńską czapkę z dzwonkami, na nogach eleganckie spodnie zgodne z najnowszą modą. Buty, nieco wydłużone, ale poważne zdradzałaby normalnie osobę zamożną. Zupełnie inna była kolorowa, pełna kieszeni, frędzli i dzwoneczków kurtka, którą nosił ów dziwny przybysz. Na jego twarzy malowała się wściekłość, której Pan Karnawału, bo to on dał się złapać w pułapkę, nie odczuwał zbyt często, za to szczególnie intensywnie.

Bóg rozejrzał się szybko, wciąż nieco skołowany nagłą, narzuconą materializacją. Po ułamku sekundy miał w ręku długą, giętką szpadą, lewą ręką wykonał szybki gest, próbując jeszcze raz zniszczyć wiążące go zaklęcie, jednak potężny magiczny atak nie naruszył nawet bariery. Błyskawicznie zrozumiał, że aby uciec, musi pokonać czarującego. Odwrócił się. Stał teraz na skraju balkonu, spoglądając z ponurą determinacją prosto w oczy Wielkiego Inkwizytora. Nie widział dziwnego towarzysza papieża, który ukryty został odpowiednim urokiem już wcześniej.

- Proszę, proszę... Sam Wielki Inkwizytor zaprosił mnie na swój balkonik. – głos Pana Karnawału drżał niespokojnie. Wydawało się, że jest stworzony raczej do śmiechu, ale teraz użyty w gniewie krył w sobie budzącą lęk nutę.
- Spójrzcie... Oto on, bufon i błazen, złapany jak stary, zbyt pewny siebie wilk. Jeszcze przed chwilą grasował wśród stada, tam na dole. Łamał zasady, ignorował reguły i edykty. – Papież nie mówił do adwersarza, a raczej do nieokreślonej zbiorowości.
- Gadasz do siebie? Wesoło, wesoło. Moje miejsce jest tam na dole, wśród świętującego ludu. Masz ostatnią szansę, aby iść sobie precz, stary sztywniaku.
- Jaki dumny! Ty będziesz narzucał nam warunki? Długo czekaliśmy na tą chwilę, prawda? Głupcze, choćbym miał cię ścigać aż do Piekła, tropić w górach Zapomnienia, walczyć bez końca w Polach Bitewnych Ysgardu... Dopadnę cię, ponieważ budzisz moją odrazę. Nienawidzę cię. Twoje mroczne wpływy wkrótce się skończą, demonie.
- Nazywasz mnie jednym z Upadłych? Nie jestem Grigori ani żadnym innym sługą, który się zmienia, przeżywa wzloty, by potem stoczyć się ze wzgórza. Jeżeli płodzę bękarty, nie udaję przed nimi kogoś, kim nie jestem. Jako Nieśmiertelny nigdy się nie zmieniam.
- Będziesz miał okazję się nauczyć śmierci. To jedna z ostatnich okazji, wkrótce dopadnę i ją.
W mgnieniu oka Wielki Inkwizytor poderwał się na nogi. W prawej ręce dwumetrowego, odzianego w zbroję siłacza pojawił się wielki miecz, którym ludzcy siłacze zwykli władać oburącz. Lewą wzniósł do góry. Trzymał w niej płonącą niezwykłym, niemal białym ogniem pochodnię. Przypominał słońce wychodzące zza gór, uderzające jasnością całe doliny. Wyższy i masywniejszy od uzbrojonego w delikatną szpadę błazna promieniował pewnością zwycięstwa.

Katedra zaczęła drżeć. Na niższych piętrach obrazy spadały ze ścian, a kryształy pękały na tysiące kawałków, gdy szafy przewracały się na podłogę. Powód wibracji nie miał nic wspólnego z magią.

Ludzie na ulicy krzyczeli. Głośno. Głośniej.

***

Adam skrzywił się, wyraźny ból w skroniach jasno uświadomił mu, że jego umysł podświadomie oparł się działaniu potężnego czaru. Skoncentrował się na kilka sekund, chcąc zidentyfikować jego rodzaj, niemal pociemniało mu w oczach od mocy zaklęcia, choć rozpoznał masowy urok. Przeklął własną ciekawość, która kazała mu mieszać się w wydarzenia wyraźnie go przewyższające, ale jednocześnie wyjrzał na ulicę. Wyczuł, że coś jest nie tak. W jednej chwili cała przyjazna atmosfera zanikła. Ludzie nie śmiali się ani nie tańczyli, patrząc w milczeniu jeden na drugiego, nie rozumiejąc do końca co się działo. Adam wiedział już, że właśnie dostali się pod działanie czaru. Po kilku sekundach wybuchły pierwsze ataki. Młoda dziewczyna, raptem kilka minut temu tańcząca na podwyższeniu, zaczęła nagle kląć. Nienawidziła karnawału. Przeklinała swój przyjazd, wytykała sobie i innym lekkomyślność i prymitywność. Podobne głosy opanowały ulice. Tłum buntował się przeciwko świętu i wyrażał swoje niezadowolenie z całą mocą.

***

Wielki Inkwizytor zaatakował z furią, machając zadziwiająco szybko swoim ogromnym mieczem. Machał również pochodnią, starając się oślepić przeciwnika. Pan Karnawału nie próbował nawet zastawiać się przed potężnym ciosem. Uchylał się, by po ułamku sekundy podskoczyć na trzy metry w górę. Odbijał się od balustrady, tronu, w pewnym momencie nawet od miecza wroga. Sam nie atakował, czekając na właściwą okazję, by przedrzeć się przez twardą zbroję wroga. Jego ciało wygnało się jak guma, co jeszcze bardziej wściekało Wielkiego Inkwizytora. Błazen wirował wokół wroga, który jednak nie dopuszczał go zbyt blisko. Do czasu. Po kilku chwilach Błazen błyskawicznym skokiem od tyłu zbliżył się do gardła wroga i wyprowadził zdradliwy cios w szczelinę zbroi tak wąską, że dosłownie milimetry zadecydowały o tym, że szpada przecisnęła się do środka. Inkwizytor zachwiał się na nogach i zamrugał oczami, a trzymana przez niego pochodnia przygasła. Wciąż mając na plecach uczepionego Pana Karnawału, postąpił dwa chwiejne kroki w przód. Lud na dole grzmiał ogłuszającym rykiem. Wydawało się, że to koniec.

Nagle, w mgnieniu oka zbyt szybkim nawet dla Pana Karnawału, zamachnął się pochodnią i uderzył ponad swoim ramieniem. Potężnie zraniony błazen odleciał pięć metrów w tył i niemal bez życia padł na ziemię.

- Ty... Jak? – zdołał tylko wykrztusić. W jego boku płonęła paskudna rana.
- Wiara tłumów kształtuje rzeczywistość, prawda? Tłum nie wierzył, że mogłeś mnie zranić.

Pan Karnawału spojrzał w bok. Dopiero wtedy dostrzegł stojącą obok tronu wciąż zmieniającą się, wyszczerzoną sylwetkę.

- Wielki Inkwizytorze... Omamiłeś Tłum. – błazen splunął krwią – Przegiąłeś, wściekły psie. Nie dostaniesz go na stałe nigdy, nie dopóki mam cokolwiek do powiedzenia. Argh! – dreszcz bólu przeszył ciało boga, kiedy paskudna rana zaczęła się zasklepiać.
- Wykorzystałeś resztkę swojej Mocy. Teraz jesteś bezbronny.

Papież, Król Królów i Pan Tłumu, zbliżał się leżącego na ziemi Pana Karnawału. W ręku trzymał wielki rubin, podobny do tych, które zdobiły jego koronę. To w nich uwięzieni byli pozostali pokonani bogowie. Teraz Wielki Inkwizytor był o krok od kolejnego zwycięstwa.

Niewidocznie dla nikogo poza sobą samym, Pan Karnawału uśmiechnął się paskudnie pod nosem. Wiedział, co należy zrobić.

***

Tłum był bogiem, tak starym, jak społeczeństwo. Uosabiał ludzkie masy i ich unikalną zdolność tworzenia jednej całości. Jeżeli Pan Karnawału miał wpływ na lud, to Tłum był ludem, wielością i zbiorowością. Jego nastrój zmieniał się pod wpływem emocji skupisk ludzi, z drugiej jego humory potrafiły doprowadzić do nagłych zmian, tak jak stało się to przed chwilą. Posiadał moc większą od większości pozostałych bogów, ponieważ wiara ludu była potężną, magiczną siłą. Tłum nie był bytem zbyt inteligentnym – łatwo zmieniał nastrój, działał pod wpływem emocji, można nim było manipulować.

W tej chwili Tłum wielbił Wielkiego Inkwizytora, nienawidząc mącicieli i zdrajców. Żył w świecie przepełnionym hasłami i sloganami, sądami i wyrokami, władzą i mocą. Powagą. I w tym właśnie Pan Karnawału doszukiwał się swojej szansy.

***

Pan Karnawału powoli dźwignął się na nogi. Wielki Inkwizytor na chwilę zatrzymał się, zdziwiony tym widokiem. Błazen nie miał już rany, jego strój był w idealnym stanie, twarz zamiast bladości wypełniały kolory życia.
- To iluzja. Staczasz się. Przeciętny jarmarczny magik potrafi wyczarować coś takiego. Myślisz, że dam się nabrać?
Błazen nie odpowiedział, uśmiechając się za to szeroko. Pstryknął palcami i oto w jego rękach pojawiły się dziesiątki małych piłeczek. Po ułamku sekundy zaczął żonglować. Piłki latały między jego rękami coraz szybciej i szybciej, odbijając się także od ziemi, ścian katedry, balustrad. Zdezorientowany Wielki Inkwizytor uznał ten pokaz zręczności za dowód na szaleństwo wroga, rozpoczął więc inkantację, która miała uwięzić boga w kamieniu szlachetnym. Przymknął oczy, prawą ręką zakreślił w powietrzu skomplikowany gest... i nagle poczuł delikatne uderzenie, zaraz potem następne. Zanim zdążył wyjść z transu, piłki trafiały go wiele razy na sekundę, odbijając się od zbroi i wracając do dłoni błazna. Mimo ilości i szybkości obiektów, nie mogły one wyrządzić papieżowi krzywdy, choć skutecznie go dekoncentrowały.
- Czy to ma... być... żart? – wypowiedź Wielkiego Inkwizytora była przerywana, bo teraz część piłek uderzała w jego twarz – Zaraz dostaniesz, szaleńcu. W rękach człowieka na nowo pojawił się wielki miecz, a on sam ruszył na znienawidzonego wroga. Tym razem Pan Karnawału nie używał już szpady. W rękach miał długą, drewnianą pałeczkę, zakończoną gwiazdką. Magiczną różdżkę z bajek. Znowu uśmiechnął się przyjaźnie i natarł. Jego przewaga w szybkości i zręczności nie zmalała, ale tym razem błazen nie czekał na dogodny moment do ataku. Zamiast tego, tłukł wroga co kilka sekund, trafiając w zbroję i nie wyrządzając mu żadnej szkody – a przynajmniej tak myślał papież. Dopiero po kilku chwilach zauważył, że w miejscu, w którym dotknęła go różdżka, powstawała rozległa, jaskraworóżowa plama. Mimo wściekłości, nie mógł dosięgnąć przewyższającego go zwinnością wroga, a plamy nie chciały zniknąć, nawet potraktowane naprędce skleconym zaklęciem. Kiedy Pan Karnawału odskoczył, przerywając starcie, zbroja dumnego króla była już całkowicie pokolorowana. Nie promieniował potęgą jak wcześniej, nie wyglądał dumnie, a durnie. Groteskowego obrazu dopełniała czerwona ze wściekłości twarz Pana Karnawału. Choć żaden z walczących tego nie zauważył, tłum na dole nieco ucichł...

Wielki Inkwizytor przystąpił do kolejnego ataku. Jego szarża nie miała większych szans na sukces, ale nie miał w tej chwili czasu do chłodnej analizy. Misternie układany plan nie powiódł się, a on, mimo przewagi pod każdym względem, wciąż nie mógł dopaść tego bezczelnego mąciciela i trafić go ten ostatni raz. Z dumy Króla Królów zrodziła się arogancja, która potrafi zniszczyć nawet najpotężniejsze jednostki.

Tym razem Wielki Inkwizytor nie zdołał nawet zadać ciosu. Po trzech krokach jego stopa trafiła na płytę tak śliską, jak najczystszy lód. Papież stracił równowagę, wywracając się i przejeżdżając po zaczarowanej powierzchni jeszcze kilka metrów, kończąc na barierce okalającej balkon. Pan Karnawału, który odpowiadał za złośliwie zaklęcie, ukłonił się tylko we wszystkie strony. Wiedział już, że wygra i chciał się tą wiedzą podzielić ze światem dookoła.

***

Tłum na dole ucichł niemal zupełnie. Widać było, że ludzie czują się nieswojo, jakby dopiero teraz docierało do nich, co przed chwilą krzyczeli. „Walczyć z karnawałem? Jaki to ma sens? Przecież to jeden z najpiękniejszych dni w roku... choć z drugiej strony to sam Wielki Inkwizytor, która potrafi pokonać prawie wszystko!” – takie głosy słyszał z tłumu Adam. Uśmiechnął się, przeczuwając, że sprawy zmierzają w dobrym kierunku.

***

Pomimo ciężaru zbroi, Wielki Inkwizytor szybko poderwał się na nogi. Uderzenie nieco go otrzeźwiło, zrozumiał, że nie uda mu się pokonać wroga w pojedynku. Postanowił wykorzystać fakt, że gdy on sam dysponował jeszcze znacznymi zasobami mocy, jakie gwarantowała mu asysta Tłumu, Pan Karnawału mógł już tylko korzystać z prostych sztuczek. Skoncentrował się, wypowiedział kilka słów, widział, ze jego wróg również splata zaklęcie. Tym razem nie chciał pętać Pana Karnawału, uznał, że lepiej najpierw rozwalić go na dobre, a potem spętać, gdy będzie już całkowicie bezbronny. Mówiąc krótko, Król Królów chciał zetrzeć boga jednym potężnym zaklęciem, na które na nic nie przydadzą się zręczność czy iluzje.

Minęło kilka chwil, podczas których słychać było juz tylko ciche słowa czarujących. Tłum na dole ucichł, obserwując wizualizacje magii, unoszącej się nad katedrą.

I wtedy papież uderzył strumień ognia o średnicy kilku metrów, który mógłby obalić katedrę, na szczycie której przebywali. Błazen wystrzelił z rąk cienką, zielonkawą smugą, która przyjęła postać winorośli, pnącej błyskawicznie naprzeciw ognia. Bóg wciąż nie miał potęgi, by skontrować czy odeprzeć zaklęcie, zdołał jednak sprytnie podbić je do góry. Ognista kolumna wzleciała sto metrów ponad katedrę i wybuchła, rozbijając się na dziesiątki kawałków, które zgasły zanim upadły na ziemię. Lud na dole zastygł w niemym podziwie. Choć znano fajerwerki, nie były one nawet w części tak spektakularne jak wyładowujący się czar.

Wielki Inkwizytor spojrzał na swojego wroga, nie mogąc zrozumieć tego, co właśnie się stało. I wtedy Pan Karnawału uznał, że pora dobić tego bezczelnego, dumnego człowieczka. Papież, zastygnąwszy w skrajnej dezorientacji, mógł już tylko obserwować ogromny, wielopiętrowy tort, który leciał przez powietrze, by rozbić się na jego twarzy. Zabrudzony, w różowej zbroi, z wyrazem skołowania na twarzy, przypominał bardziej błazna niż dumnego króla świata.

I wtedy rozległ się rechot. Papież obejrzał się i zobaczył Tłum, wyglądający jak młody chłopak, który śmiał się na cały głos. Po kilku sekundach i z dołu katedry rozległ się potężny, huraganowy śmiech. Ludzie, którzy zobaczyli ostatnią część pojedynku, która działa się na skraju balkonu, nie wierzyli już, że Wielkiego Inkwizytora nie da się pokonać.

Papież padł na kolana, a z otworów w jego zbroi popłynęła krew. Zadana wcześniej przez Pana Karnawału rana urealniła się. Na wciąż białej od bitej śmietany twarzy papieża malowało się bezbrzeżne zdumienie.

- Nie mogę przegrać. Lud... Tłum! – wyszeptał do zbliżającego się ze szpadą w ręką bóstwa
- Jest mój. Chciałeś zabrać mu wszelką radość z życia. Nic z tego, człowieczku. A teraz masz tu coś, co mogłoby mnie zainteresować – to mówiąc, Pan Karnawału zdjął z głowy wciąż klęczącego papieża srebrną, wysadzaną kryształami koronę, wziął także pusty rubin.
- Jeżeli chcesz wyszeptać jakieś ostatnie słowa, to właściwy moment – błazen uśmiechnął się i zamachnął szpadą, jak mieczem dwuręcznym, wysoko, zza ramienia.
- Szpadą? Nie da się... ściąć głowy...
Ostrze poleciało w dół, a potem znowu w górę, jak orzeł, który zapolował na swoją ofiarę. Pobrudzona czekoladowym sosem głowa potoczyła się w stronę barierek i spadła na ziemię. Różowa zbroja, kryjąca martwe ciało papieża, przewaliła się na bok.
- Widzisz, tłum wierzy, że tyrani tracą głowy, nie chciałem ich rozczarować.
I taki był koniec Wielkiego Inkwizytora, papieża, Króla Królów, który chciał być władcą świata i ludzkich umysłów.

***

Pan Karnawału odwrócił się do Tłumu, który nie pamiętając już o wsparciu, jakiego ledwie przed kilkoma minutami udzielił przegranemu, wiwatował każdą ze swoich twarzy.
- Zdenerwowałeś mnie. To mogło się naprawdę źle skończyć. Ale nie winię cię. Ty przecież nie potrafisz myśleć, prawda? Tłumie, Tłumie, co mam z tobą zrobić? Już wiem. Pstryknął palcami, a na tymczasowej twarzy zmiennego boga pojawiła się maska, która pozostała na miejscu nawet, gdy jego oblicze przeobraziło się następne.
- Od teraz, w rocznicę dzisiejszego dnia, będziesz nosił maskę, zasłaniającą twoje twarzyczki, które mogły doprowadzić do mojej klęski. A teraz pójdziesz na dół. Cieszysz się?
Tłum uśmiechnął się jeszcze szerzej i pokiwał głową. Jak mógłby się nie cieszyć? W końcu był dzień wielkiego karnawału!

Tłumy, zawsze zachowujące się zgodnie ze zwyczajami swojego boga, przebierają się podczas tego święta do dzisiaj.

***

Pan Karnawału obracał w dłoni piękną koronę. Nie interesowały go srebrne zdobienia i złote akcenty, zastanawiał się nad losem tych czterech rubinów, więzień pozostałych bóstw. Na początku zniszczył dwa. Obok niego, w głębi balkonu, pojawiły się nagle dwie postacie. Jedna z nich, mająca ponad dwa metry wysokości i jeszcze szersza, wyglądała jak niesamowicie otyły mężczyzna w nieokreślonym wieku. Pan Karnawału wiedział, że nawet manifestując się w niewiele większej od człowieka formie, Obżarstwo waży setki razy więcej. Posadzka pod jego stopami zaczęła się powoli zapadać. Druga z istot była podobna do ludzkiej kobiety, choć trudno było to zauważyć na pierwszy rzut oka, ponieważ jej ciało otaczały plamy koloru, które odsłaniały tylko niewielkie fragmenty ciała.
- Pożądanie. Obżarstwo. Jesteście wolni. Idźcie na dół i bawcie się dobrze. Tak, kiedyś zgłoszę się, a wtedy będziecie mogli odpłacić mi przysługą. Znikajcie.
Obydwie osoby uśmiechnęły się i rozpłynęły w powietrzu. Błazen westchnął. Lubił tą dwójkę, choć czasem raziła go ich prymitywność i zwierzęcość. Bądź co bądź, było to jednak jego starsze rodzeństwo.

Dwóm pozostałych więzieniom Pan Karnawału poświęcił nieco dłuższy namysł, po chwil jednak robił jeden z nich.
- Jesteś wolny, Obrońco. Dzięki tobie ludzie radują się i świętują. Nie masz wobec mnie w długu.
- Rozumiem – powiedział powoli zakuty w jasną zbroję rycerz. – A gdzie Honor, mój brat? Ja... Widziałem, czułem, jak próbował mnie uratować.
- On zostaje. Nigdy go nie lubiłem, on mnie tym bardziej. Nie zamierzam wypuszczać wroga.
- Wiesz, co to oznacza? – zapytał smutno Obrońca Słabszych
- Powiedz mi – uśmiechnął się paskudnie błazen.
- Nie zostawię go. Muszę go uwolnić. Zmień zdanie. Nie chcę z tobą walczyć.
- Dzisiaj jesteś za słaby. – pokiwał głową Pan Karnawału - Nie, nie zmienię zdania.
- W takim razie od jutra będziemy wrogami. Dopadnę cię i nie będę już wtedy pamiętać o dzisiejszej przysłudze. Żegnaj. – Obrońca zniknął, odlatując w kierunku swojej domeny. Błazen pozostał sam.

Honor nigdy nie został uratowany, a wyznawane przez niego wartości zestarzały się i w końcu nie było już nikogo, kto szedł by ścieżką uwięzionego bóstwa. Obrońca stał się Mścicielem, ale i on, jak wcześniej Wielki Inkwizytor, nie zdołał pokonać Pana Karnawału. To już jednak zupełnie inna historia.

Słabsi nigdy nie znaleźli nowego patrona i obrońcy.

Mściciel dorobił się miliardów wyznawców.

***

Pan Karnawału założył koronę. Srebrna i elegancka nie pasowała do jego stylu. Od czego jednak jest magia? Po chwili korona błyszczała złotą farbą i szklanymi kryształami. Pozostały rubin, z nieszczęsnym Honorem w środku, zmienił się w dzwoneczek.

Błazen uśmiechnął się i wypowiedział słowa, które były adresowane do istoty, która nie ujawniała swojej obecności, choć bóg ją wyraźnie wyczuł.
- Tyranio? Wiem, że inspirowałaś tego człowieczka. Jeżeli jeszcze raz spróbujesz wejść mi w drogę, wykorzystam ów rubin, który przeznaczony był na mnie. Wiem, jak go użyć. Rządź sobie ludzikami, mnie to nie obchodzi. Nie próbuj odciąć ich od święta Karnawału.

Tyrania nigdy nie została złapana, a wszyscy absolutni władcy i totalitarni przywódcy pamiętali, by w ten jeden dać ludziom spokój. Zawsze dziwiło to historyków, jednak Adam z Canterbury, który obserwował wydarzenia z balkoniku przy pomocy magii, był jedynym, który zdawał sobie sprawę, dlaczego tak się dzieje. Opisał to w swoim obszernym dziele, którego jedyna kopia spłonęła razem z autorem w procesie o Czarną Magię kilkanaście lat później.

Póki co jednak mag dołączył do tłumu, widząc, że nic więcej już się nie wydarzy. Ostatecznie, kto martwi się przyszłością w najpiękniejszy dzień w roku?

***

Pan Karnawału podszedł do balustrady, natychmiast zwracając na siebie uwagę wszystkich na dole. Po raz pierwszy ujawnił się im w ludzkiej formie.
- Ludzie! Radujcie się, ponieważ do tego służy ten dzień! I, obiecuję wam, będzie służył do końca świata!

Po tych słowach zszedł na dół, w swojej nowej, fałszywie złotej koronie, już jako Król Karnawału.

Co roku podczas obchodów święta wybiera się nowego Króla Karnawału, najbardziej wesołego i szalonego uczestnika. Niektórzy twierdzą, że widzieli, jak po północy wygrany znika w jednym z ciemnych zaułków.

Kilku bajarzy twierdzi nawet, że co roku wygrywa ta sama, odwieczna istota, przyjmując po prostu różne przebrania, kto jednak wierzy dzisiaj w takie rzeczy?

Królowie Karnawału, gdy zapyta się ich o to, tylko uśmiechają się głupkowato i rzucają w ciekawskiego tortem.
0
Nikt jeszcze nie poleca tej notki.
Poleć innym tę notkę

Komentarze


Szczur
    Całkiem ładne
Ocena:
0
niezły pomysł i miło się czyta.
12-01-2008 14:14
gryf_gryf
   
Ocena:
0
Wcale niegłupie i przyjemne do czytania.
13-01-2008 19:31
Corrick
   
Ocena:
0
Mnie się podobało. Pisz więcej po 1 w nocy, więcej takiej Tfórczości! Tłum chce więcej!
26-01-2008 22:15

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.